Aztecka sukienka… to była pierwsza myśl, jaka od razu wybrzmiała mi w głowie. Ta TKANINA tak mi się spodobała, że nie mogłam jej się oprzeć. Najpierw zamówiłam na spódnicę, ale kiedy do mnie przyszła stwierdziłam, że co jak co, ale nie spódnicę chcę z niej mieć a sukienkę. Szybciutko domówiłam i tez szybciutko uszyłam, ale sukienka przeleżała od zeszłego roku w szafie, bo zrobiło się zimno i ani zdjęć ani pochodzić w niej nie zdążyłam.

Pozytyw z tego taki, że w tym roku jest już gotowa do noszenia 🙂

Sama tkanina to cieniutka bawełna z wiskozą, delikatnie sztywna co wpływa pozytywnie, bo układa się tak jak chciałam. Samo szycie po opracowaniu wykroju nie było wielką filozofią. Góra sukienki jest bez podszewki, nie chciałam dodatkowych warstw, aby latem nie było mi za gorąco, podszewka natomiast jest na dole sukienki.

Góra powstała na bazie jakiegoś wykroju z Burdy, ale odszyłam chyba ze trzy prototypy poprawiając każdy aż w końcu uzyskałam efekt  taki jaki mnie zadowala, więc wykroju nie podam, bo żaden do niego pasować nie będzie. Dół to maszczone 3 falbany, rękaw powstał na bazie prostego, poszerzyłam go odrobinę aby główka była delikatnie marszczona i ku dołowi go sporo rozszerzyłam.

Całą robotę robi tu tkanina!

zdj. nieustająco sama 🙂