No co poradzić – znowu maxi. Niestety…  ta długość tak mnie urzekła w tym sezonie, że o czym mnie pomyślę, od razu widzę powłóczystą, sięgającą  kostek spódnicę czy sukienkę.

Przy tym wykroju w zasadzie nie było nad czym się zastanawiać, podany na tacy, to po pierwsze a po drugie nie wyobrażałam sobie zupełnie krótszej wersji tej spódnicy. W tym wypadku także co do wyboru tkaniny a raczej dzianiny nie było wątpliwości, wiedziałam, że będzie to JERSEY WISKOZOWY mięsisty i dosyć konkretny w chwycie kupiony w NATANIE.

Na bluzkę wybrałam bardzo prosty wykrój. Podoba mi się prostota i fajny dekolt  tyłu w kształcie litery V, w którym zastosowałam  wiązania aby wszystko trzymało się na plecach. Aby dodać troszkę smaczku i filuterności przyszyłam do rękawków małe falbanki, które uzyskałam poprzez przyszycie troszkę szerszych, zmarszczonych pasków zaprasowanych na pól, żeby już zewnętrznych brzegów nie podkładać. Sama spódnica, nie wymaga takiej ilości tkaniny jak podaje Burda, z bluzką i spódnicą zmieściłam się w 2 metrach.

Jeżeli chodzi o spódnicę, darowałam sobie górny karczek, zmarszczyłam spódnicę, a karczek zmieniłam na 3,5 cm pasek w który wciągnęłam gumę, aby było swobodnie i wygodnie. I gotowe!

Jak znam życie to jeszcze nie koniec maxi, mam mały dylemat, ale jeżeli w końcu dojdę do konsensusu ze sobą, może w tej długości jeszcze się coś pojawi (:



Jak widać na załączonym obrazku, spódnica jest bezpieczna, nawet podczas wichury daje radę (: